„Przyszliśmy na kawę”

„Przyszliśmy na kawę”

JUDYTA_KAWAmale

Podczas tegorocznego Wielkiego Odpustu Kalwaryjskiego w Kalwarii Pacławskiej odbyło się spotkanie br. Jana Hruszowca OFMConv, Promotora Kultu Męczenników z Pariacoto z małym Franciszkiem, „bohaterem” świadectwa dotyczącego męczenników z Pariacoto i ich wizyty u jego mamy Judyty.

Dla br. Jana było to podwójnie ciekawe spotkanie, gdyż Judytę – mamę Franciszka – 31 lat temu (27.12.1992), na prośbę rodziców, wiózł autem z Nowosiółek Dydyńskich do Kalwarii Pacławskiej na jej chrzest święty. Były wtedy tak siarczyste mrozy, że odpalały jedynie auta stojące w ogrzewanych garażach. Poniżej świadectwo Judyty o wizycie męczenników u niej na kawie.    

„Przyszliśmy na kawę”

„Peru kojarzy się nam zwykle z przepięknymi tkaninami o żywych, nasyconych kolorach, z dającymi cudowną wełnę lamami, z liśćmi koki, przypominającymi fletnie pana zamponami, intrygującymi ruinami Machu Picchu i tajemniczymi, prastarymi, olbrzymimi rysunkami na pustyni Nazca. Mało kto wie natomiast, że w kraju tym uprawia się  ponad trzy tysiące odmian ziemniaków (równie barwnych co peruwiańskie gobeliny!) i naprawdę doskonałą kawę. Peruwiańska kawa jest delikatna, ma niezwykły aromat, ujmujący smak i dyskretnie kwaskową nutkę. Poza tym jest świetnie zbalansowana. Zachwyca kremowym, orzechowym smakiem z wyczuwalnymi akcentami czekolady, słodkiego kakao i prażonych orzechów. Czy pijali ją błogosławieni Męczennicy z Pariacoto? Czy w ogóle lubili kawę? Tak. Zresztą pewnej nocy postanowili wprosić się na nią do Judyty. To była czerwcowa noc 2020 roku. W Polsce i innych krajach szalała pandemia Covid-19. Kontakty towarzyskie, w tym wpadanie do kogoś na kawę, były od kilku miesięcy zawieszone. Wszystko w ramach zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa. Ojcowie Zbigniew Strzałkowski i Michał Tomaszek wyraźnie zastosowali się do osobliwego stanu wyjątkowego, jaki panował w ich dawnej ziemskiej ojczyźnie, i odwiedzili Judytę w możliwie najbezpieczniejszy sposób: przyszli do niej we śnie. Zresztą o zdrowie Judyty trzeba było wówczas dbać w dwójnasób, bo była w siódmym miesiącu ciąży. Judyta śniła, że jest w domu i nagle słyszy dzwonek do drzwi. Otwiera je i widzi przed sobą dwóch młodych zakonników w szarych habitach w towarzystwie merdającego wesoło ogonem psa. Mnichów otacza niezwykła złocista poświata. Patrzy na nich pytająco i chwilę później słyszy, jak jeden z nich mówi: „Dzień dobry, jesteśmy Męczennikami z Pariacoto, przyszliśmy na kawę”. Wtedy Judyta poczuła się jakoś nieswojo. Miała maleńkie mieszkanie, w którym nie bardzo było gdzie przyjmować gości, a chciała przecież ugościć przybyszów, jak najlepiej potrafiła. Zabrała ich więc do domu dziadków, a dokładniej rzecz ujmując, do ich przyjemnego salonu. Męczennicy przywitali się z dziadkami, usiedli przy stole, pili kawę i rozmawiali z Judytą. Ich czarno-biały pies natomiast grzecznie leżał sobie pod stołem. O czym rozmawiali? Judyta wspomina, że o wielu bardzo codziennych sprawach. To było bardzo sympatyczne spotkanie. Po jakimś czasie jeden z ojców spojrzał na drugiego, później na kundelka, a następnie na Judytę i powiedział: „Musimy już iść. Zapamiętaj tylko jedno: wszystko będzie dobrze, tylko ufaj w Boże miłosierdzie”. Czy po tych słowach Judyta odprowadziła ich do drzwi? Nie. Obaj po prostu zniknęli. A z nimi pies. Judyta nic nie rozumiała z tego snu. Opowiadała o nim wielu bliskim osobom, w tym także tym, którzy znali historie ojców Zbigniewa i Michała. Jednak nikt z rozmówców nie potrafił owej niezwykłej nocnej wizyty błogosławionych w jakikolwiek sposób wytłumaczyć. Mniej więcej miesiąc później miała wizytę u prowadzącego jej ciążę lekarza. „Badanie wykazało nieprawidłowości w pracy serca dziecka – wspominała później. – Lekarz skierował mnie na oddział patologii ciąży na obserwację”. Kiedy jednak kobieta była już na izbie przyjęć, okazało się, że stan jest bardzo poważny – życie dziecka było bezpośrednio zagrożone. „Był to dla mnie szczególnie trudny czas – relacjonowała Judyta. – Mój pobyt w szpitalu przypadł w okresie pandemii, wprowadzono zakaz odwiedzin. Było mi bardzo ciężko, bardzo martwiłam się o dziecko i nie miałam komu się zwierzyć. Jednak w czasie rozmowy telefonicznej mama przypomniała mi o moim śnie o Męczennikach z Pariacoto. «Pamiętasz – mówiła – wszystko będzie dobrze». Zaproponowała, abyśmy całą rodziną odmawiali Koronkę do Bożego Miłosierdzia i modlitwy za wstawiennictwem ojców Zbigniewa i Michała. Dni mijały, a diagnozy stawały się coraz bardziej niepokojące. Stan był stabilny, nie pogarszał się, ale nie następowała poprawa. Bardzo długo szukano przyczyny tych komplikacji, lecz wszystkie badania, poza badaniami serca dziecka, dawały prawidłowe wyniki. Lekarze mówili, że dziecko będzie najprawdopodobniej musiało mieć wszczepiony rozrusznik serca, aby mogło normalnie funkcjonować. W miarę upływu czasu prognozy lekarzy stawały się jednak coraz gorsze. Stwierdzono bradykardię i blok przedsionkowo-komorowy, najpierw pierwszego, potem drugiego, aż w końcu trzeciego, ostatniego stopnia. Pojawiły się sugestie, że mam liczyć się ze śmiercią dziecka i konieczność przeprowadzenia cesarskiego cięcia. Wyniki się nie poprawiały. Kontrolowany poród miał zapewnić dziecku jak największe szanse na życie i zdrowie”. Minął 9 sierpnia, czyli dzień męczeńskiej śmierci ojców Zbigniewa i Michała. W 2020 roku przypadał on w niedzielę. „W poniedziałek wykonano mi badanie, które niestety nie przyniosło żadnych dobrych informacji, a ja coraz bardziej przerażona zwróciłam się ponownie do błogosławionych, aby sprawa rozwiązała się na naszą i dziecka korzyść. W środę zabrano mnie na badania, bo tego samego dnia miała zapaść decyzja o dacie cesarskiego cięcia. Przeraźliwie się bałam tego zabiegu. Nieoczekiwanie po wykonanym, standardowym badaniu, lekarze zdecydowali o przeprowadzeniu serii kolejnych. Dlaczego? Bo nikt nie wierzył w to, co się działo! Serce mojego dziecka biło miarowo i mieściło się w granicach normy. Tym badaniom poddawano mnie aż do piątku, to jest do 14 sierpnia. W sobotę wypadało święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i w związku z tym na oddziale miało nie być żadnego decyzyjnego lekarza. Tak więc w piątek lekarze musieli postanowić, co ze mną robić. Co postanowili? Zostaliśmy zakwalifikowani do porodu naturalnego, a w niedzielną noc urodził się Franuś. Otrzymał 10 punktów w skali Apgar i profilaktycznie zabrano go do inkubatora. Potem byliśmy jeszcze na kilku wizytach lekarskich, na których potwierdzono, że dziecko jest zdrowe – kończy swą opowieść Judyta, a właściwie prawie kończy, bo na deser zostawia nam coś jeszcze. – Podczas Wielkiego Odpustu Kalwaryjskiego w 2021 roku otrzymaliśmy kolorowy album poświęcony męczennikom, w którym zamieszczone są zdjęcia. Na jednym z nich odnalazłam zdjęcie psa z mojego snu”. Judyta nie ma wątpliwości, że Męczennicy z Pariacoto wciąż opiekują się jej synkiem.”

To tylko jedno z wielu świadectw o cudach i łaskach za wstawiennictwem męczenników z Pariacoto, jakie możecie przeczytać w najnowszej książce. Więcej o książce i o tym, jak ją nabyć, można dowiedzieć się tutaj: Razem damy radę! Cuda i łaski za wstawiennictwem Męczenników z Pariacoto