„Mam kumpla w niebie”

„Mam kumpla w niebie”

14_ZS_PL_WYCIECZKI LEGNICAmal

3 lipca 1958 r. w Tarnowie przyszedł na świat Zbigniew Adam Strzałkowski. Dziś w 65 rocznicę urodzin bł. Zbigniewa dzielimy się rozmową br. Jana Hruszowca OFMConv, Promotora Kultu Męczenników z Pariacoto, z o. Jerzym Żebrowskim OFMConv, który odbywał nowicjat razem z bł. Zbigniewem Strzałkowskim.

Rozmowa została przeprowadzona 3 kwietnia 2023 r. w Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Bostonie (USA), której proboszczem jest o. Jerzy Żebrowski OFMConv.

Br. J.H. : Dowiedziałem się, że Zbyszek Strzałkowski, w trakcie nowicjatu, był Ojca „najlepszym kumplem”. Chciałbym Ojcze żebyś podzielił się z nami tym, kim dla Ciebie był Zbyszek, jakie cechy charakteru u niego widziałeś? Jakie posiadasz wspomnienia z nim związane, o których być może świat jeszcze nie usłyszał, a warto je pokazać?

O. J.Ż. : Tak, z o. Zbyszkiem spotkaliśmy się na nowicjacie i od razu – jak to mówi dzisiejsza młodzież – „zaiskrzyło między nami”, co wiązało się z tym, że on miał wielkie nabożeństwo do Matki Bożej, o. Maksymiliana Kolbego i br. Zenona Żebrowskiego[1]. Cieszył się, że mógł poznać kogoś z rodziny br. Zenona, którego znał bardzo dobrze, bo o. Maksymilian i br. Zenon, razem od Grodna podążali misyjną drogą. Zbyszek cieszył się, że jestem kuzynem br. Zenona i to m.in. nas połączyło. Obaj ze Zbyszkiem wiedzieliśmy, że w przyszłości chcemy pracować na misjach. Gdy wstępowałem do seminarium wiedziałem, że moim powołaniem będzie powołanie misyjne. W Smardzewicach, na nowicjacie, prowadziliśmy koło misyjne, poza tym wiele rzeczy robiliśmy wspólnie. Potem nasze drogi się rozeszły. Ja pojechałem do Łodzi, a Zbyszek do Krakowa, ale w dalszym ciągu utrzymywaliśmy kontakt i działaliśmy na polu misyjnym. W seminarium w Łodzi byłem przez dłuższy czas przewodniczącym koła misyjnego, wyjeżdżaliśmy na spotkania misyjne, a Zbyszek podobnie czynił w Krakowie.

Po święceniach wiedziałem, że wyjeżdżam do Kenii. Miałem jechać do Japonii ale zmieniły się plany. Wyjeżdżając do Kenii pojechałem do Legnicy, by pożegnać się ze Zbyszkiem. Nasze spotkanie było radosne, z drugiej zaś strony trochę nostalgiczne, bo nie wiedzieliśmy, kiedy znowu się zobaczymy. Zbyszek przy pożegnaniu rzekł do mnie: „Wiesz Jurek, ja też myślę o wyjeździe na misje, tylko wiem, że gdzieś do Ameryki Łacińskiej…”  – nie wiedział wtedy jeszcze do jakiego kraju pojedzie. I tak się rozstaliśmy. Mówiłem, że będę modlił się za niego, a on powiedział, że wzajemnie, że będzie modlił się za mnie. A potem przyszedł 1991 r. i to co się wtedy wydarzyło.. Była to smutna wiadomość dla kolegi ale wiedziałem również, że Zbyszek złożył ofiarę z życia.

Zbyszek był jak „góral”, wiedział, czego w życiu chce. Człowiek szczery, otwarty „z którym można konie kraść” i jak to się mówi „do tańca i do różańca”. Był konkretny, prostolinijny, głęboko wierzący, ale też twardo stąpający po ziemi. I to mi w nim imponowało. Takiego Zbyszka zapamiętałem. Często ludziom mówię, że mam kumpla w niebie, że wiem, że on modli się za mnie, bo tak powiedział mi przy naszym pożegnaniu. Wiem, że wspiera mnie w wysiłkach i akcjach, które podejmujemy w naszej działalności.

Br. J.H. : Jesteś teraz Ojcze w Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej. 7 kwietnia mijają cztery lata od przekazania Twojej parafii relikwii pierwszego stopnia (czyli cząstki kości) naszych braci męczenników. Warte podkreślenia jest to, że relikwie stoją obok obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Wiem, że to nie przypadek bo i o. Zbyszek i o. Michał byli mocno związani z Matką Bożą. Czym jest dla Ciebie Ojcze już czteroletnia obecność – w postaci relikwii – Męczenników z Pariacoto w Twojej parafii?

O. J.Ż : Przez ten czas zauważyłem – tak się złożyło – że przez tę parafię „przechodzą” misjonarze, bo i poprzedni proboszcz o. Jan Łempicki był misjonarzem w Kenii. Ta nasza parafia ma takiego ducha misyjnego, ludzie chcą pomagać, dzielą się tym co mają z drugim człowiekiem, bo wiedzą co powiedział Pan Jezus : „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. W kazaniach przypominam ludziom o przemijalności naszego życia, o tym, że warto inwestować w życie wieczne. Odchodząc z tego świata nic nie zabierzemy, oczywiście są rzeczy których potrzebujemy, to co nam służy ale niezbędny jest balans. Ludzie to rozumieją. W parafii mamy dużo akcji, pomagamy misjom, dwa razy do roku przyjeżdżają misjonarze. Nasi parafianie mają dobre serca, są ukształtowani w duchu misyjnym, a nasze życie jest przecież pielgrzymką. Jesteśmy chwilę tu, a za jakiś czas będziemy już po drugiej stronie.

Wiem, że relikwie o. Zbyszka i o. Michała dają nam moc i siłę. Gdy patrzymy na obraz Matki Bożej, Królowej naszego narodu to widzimy je jasno i wyraźnie. Oni „błyszczą” w relikwiarzu, tam gdzie znajdują się dary dla Matki Bożej. To dodaje nam motywacji, przywołuje do skromności, bo tak jak oni poświęcili swoje życie Bogu, oddali wszystko, tak i my staramy się żyć normalnie tu na ziemi ale jednocześnie wiemy, że trzeba zasłużyć na życie wieczne.

Br. J.H.: Te relikwie, jak wspomniałeś Ojcze, są darem dla Matki Bożej. Wiemy że o. Michał i o. Zbigniew byli szczególnie oddani Niepokalanej. Mama o. Zbigniewa po jego chrzcie, tydzień po narodzinach, położyła go na ołtarzu i ofiarowała syna Bogu i Matce Bożej. Podobnie Mama o. Michała, w stanie zagrożenia życia kilkumiesięcznego syna, ofiarowała jego życie Matce Najświętszej, odprawiając drogę krzyżową w kościele w Żywcu. Gdy wróciła ze szpitala okazało się, że jest lepiej. To, że ich relikwie stoją teraz przy obrazie Matki Bożej jest niejako uwieńczeniem prawdy, która ostatecznie wydała owoc 9 sierpnia 1991 r.

O. J.Ż.: Gdy usłyszałem tę historię byłem mile zaskoczony. Jest to nawiązanie również do mojego życia. Okazało się, że po urodzeniu – urodziłem się 14 lutego – bardzo chorowałem i rodzice bali się o moje zdrowie, zwłaszcza , że mój starszy brat umarł w wieku kilku miesięcy. Kilka dni po moich narodzinach rodzice zawieźli mnie do kościoła i poprosili o chrzest. Mama przyrzekła Matce Bożej, że jeśli wyzdrowieję, jeśli Matka Boża uratuje moje życie to pierwszą rzeczą, którą zrobi na wiosnę będzie zawiezienie mnie do Częstochowy, by podziękować za opiekę. I tak się stało. Kult Matki Bożej był też w mojej rodzinie. Tu widać, jak nasze drogi, moja i Zbyszka, były podobne, nawet na tak wczesnym etapie.

Br. J.H.: Ojcze kończąc naszą rozmowę, co chciałbyś przekazać, również jako ten, który był bliskim znajomym o. Zbigniewa podczas pierwszego okresu formacji zakonnej?

Życzę wszystkim by jeszcze bardziej pokochali Zbyszka i Michała, by od Zbyszka uczyli się prostoty, normalności, bo czasem myślimy, że święci są ulepieni z innej gliny, że są z „innej planety”. Zbyszek zawsze był kulturalny, grzeczny, wszystko co z nim związane było „w Bożym świetle”, a jednocześnie takie normalne. Życzę aby modlitwy które zanosicie przez wstawiennictwo Zbyszka i Michała dawały Wam moc, żebyście potrafili być tacy jak oni. Niech Bóg Wam błogosławi a męczennicy wypraszają potrzebne łaski.

Br. J.H.: Dziękuję za rozmowę.


[1] Brat Zenon Żebrowski ur. ok. 1898 r. w Surowem, misjonarz franciszkański, w 1930 r. wyjechał z Polski i towarzyszył o. Maksymilianowi w wyprawie misyjnej do Japonii, współpracował w tworzeniu misji katolickiej w Nagasaki, zajmował się m.in. organizowaniem zaplecza gospodarczego dla wydawania „Rycerza Niepokalanej”, szczególną opieką otoczył dzieci – założył sierociniec w Nagasaki i Konagai, zakład dla dzieci niepełnosprawnych umysłowo, budował domy dla ubogich. Zmarł 24 kwietnia 1982 r. w Tokio. W Japonii br.  Zenon jest bardzo znany i szanowany – w 1969 r. został odznaczony Orderem Skarbu Świętego IV klasy. Rząd Polski uhonorował go w 1976 Złotą Odznaką Orderu Zasługi PRL.