31. ROCZNICA ŚMIERCI MĘCZENNIKÓW Z PARIACOTO – ŚWIADECTWO

31. ROCZNICA ŚMIERCI MĘCZENNIKÓW Z PARIACOTO – ŚWIADECTWO

9-sierpnia-1991-r.-28-rocznica-smierci-bl.-Meczennikow-z-Pariacoto

9 sierpnia 2022 r. mija 31 lat od męczeńskiej śmierci bł. Michała Tomaszka i bł. Zbigniewa Strzałkowskiego, franciszkanów pracujących na misjach w Pariacoto. Pamiętając o ofierze ich życia za wiarę w Chrystusa, przypominamy świadectwo Evy Torres Valero, która wówczas była nastolatką zaangażowaną w duszpasterstwo parafialne w Pariacoto.

Noc męczeństwa

Kiedy 9 sierpnia 1991 r. w piątek wróciliśmy do Pariacoto z Huaylas (mała miejscowość w pobliżu Huaraz, woj. Ancash), trafiliśmy akurat na czas celebracji. W salce parafialnej trwało spotkanie, które na początku roku ustalono na piątki po Mszy Świętej. Wszyscy nosiliśmy na te spotkania Biblię, śpiewnik i zeszyt do ważnych notatek (takich jak cytaty z Biblii).
W tym okresie Pariacoto nie posiadało oświetlenia publicznego. Światło działało na terenie klasztoru za pomocą agregatu prądotwórczego, czasami do godziny 21.00, a czasami krócej z powodu braku paliwa.

Kiedy byłam w drodze do kościoła, przed drzwiami domu nauczyciela i jednocześnie domu wójta – Justino Leon Masa, w godzinach od 18.00 do 19.00, słychać było jakieś krzyki (nie widziałam liczby osób), pukali do drzwi i mówili: „otwórz drzwi (…) jesteśmy ‘towarzyszami’”. Wójt odpowiedział coś swoim niskim głosem, ale nie dosłyszałam co. W tym momencie dogoniła mnie siostra Berta i bardzo szybko dotarliśmy do parafii w poszukiwaniu ojców franciszkanów.

Mszę Świętą odprawili ojcowie Michał i Zbigniew. Dało się zauważyć ich wyjątkowe oddanie Bogu, z duchowym namaszczeniem i uczuciem bardzo powoli łamali chleb i spożywali wino. Przekazanie znaku pokoju było bardziej niż zwykle wzruszające. Siostra Berta była bardzo blisko ołtarza, wyglądała też na mocno zmartwioną. Myślę, że wszyscy byliśmy nękani uczuciem niepewności, nie wiedzieliśmy, co wydarzy się za chwilę. Co prawda ojcowie Michał i Zbigniew nie popełnili żadnego przestępstwa, nie mieli powodu do ukrywania się. Ale…

Po Mszy Świętej wszystkie grupy: schola, katecheci, misjonarze świeccy, animatorzy rozeszli się po salach na spotkania. Ponieważ przed rozpoczęciem Mszy słyszeliśmy krzyki terrorystów w domu wójta, udałam się na poszukiwanie ojca Michała, prosząc o zwolnienie mnie ze spotkania. Odpowiedział, że dobrze, ale także, że ostatni raz mi na to pozwala.

Przy wyjściu z klasztoru na korytarzu siedział o. Zbigniew, opatrując zranioną dziewczynkę, i ktoś inny mu przy tym pomagał (prawdopodobnie któryś z katechistów). Przeszłam szybko obok nich. W tym czasie do domu wracała siostra Lucila, należąca do zgromadzenia Służebniczek Najświętszego Serca Jezusowego. W momencie, gdy otworzyła drzwi, nasze zaskoczenie było wielkie.

W drzwiach stało kilku mężczyzn z zakrytymi twarzami. Jeden z nich przekroczył drzwi uzbrojony w strzelbę. Stało się to tak szybko… Kilku młodych ludzi było już przy drzwiach wyjściowych, zdążyliśmy jeszcze zauważyć, że odebrali ojcom jakieś rzeczy, ale nie wyobrażaliśmy sobie, że zamordują ich z takim okrucieństwem.

W drodze pomiędzy klasztorem i urzędem gminy Pariacoto, Siostra Berta towarzyszyła Ojcom w samochodzie, będąc świadkiem przesłuchania podczas ich ostatniej drogi.

Także ja i kilku młodych ludzi z parafii chcieliśmy pobiec za samochodami, w których byli Ojcowie, ale w tym momencie jeden z terrorystów pokazał nam bombę domowej roboty zrobioną w opakowaniach po mleku marki „Gloria” z długimi lontami i zagroził, że ją zdetonuje. Terroryści odjechali w ciemności nocy około godziny 20.00. W tym samym czasie zdaliśmy sobie sprawę, że nie pojechali w kierunku Yautan, lecz przeciwnie, okrążyli urząd gminy.

Po kilku chwilach znaleźliśmy się z powrotem w klasztorze i usłyszeliśmy głos siostry Berty, ostrzegający nas, że w sali parafialnej może eksplodować ładunek wybuchowy. Na dachu i przy drzwiach słychać było głośne dźwięki i jakieś ruch. Wszyscy byliśmy w szoku.
Ręka w rękę modliliśmy się bardzo cicho, blisko ołtarza w półkolu, a inni milczeli, byliśmy zaniepokojeni i smutni. Ta noc była wiecznością. Godziny nie mijały… Zupełnie jakby noc się zatrzymała, w naszych sercach było dużo troski, smutek, ból był wyczuwalny. A potem wszyscy bardzo powoli poszliśmy do kuchni. Jeden z postulantów zaproponował nam maty do siedzenia, lecz nikt nie skorzystał z propozycji. W tym czasie niektórzy młodzi wyruszyli w drogę do Kalimy i przeprawili się przez strumyk w kierunku Pueblo Viejo (Stara Wieś). Kiedy wrócili, nie chcieli nam nic powiedzieć, ale łzy siostry Berty zapowiadały, że stało się coś złego.

Po kilku godzinach siostra Berta wyszła z klasztoru, by zatelefonować i powiadomić o wydarzeniu biskupa. Wszyscy byliśmy zgodni, żeby nie wystawiać na niebezpieczeństwo siostry Berty, ponieważ była już rozpoznawalna przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku.
O poranku rozległ się kościelny dzwon i wszyscy udali się do Pueblo Viejo, do miejsca, gdzie terroryści zostawili zamordowanych ojców Zbigniewa i Michała. Widać było na ich twarzach udręczenie. Naszym pierwszym wrażeniem było niedowierzanie. Później na miejscu widzieliśmy także naszego biskupa, który upadł na kolana ze łzami w oczach. Po kilku godzinach przewieźli ojców do najbliższego miasta Casma, żeby zrobić prawnie wymaganą autopsję.

Z okrucieństwem los okradł nas z dwóch braci w wierze i cały pogrzeb był niesłychanie bolesny. Ostatniego dnia obrzędów, o. Miguel Angel z Argentyny odmówił ostatnią modlitwę z bliskimi nam osobami i powiedział, że zamordowani misjonarze są już z Jezusem. Zachowywaliśmy w naszych sercach nadzieję, że tak właśnie jest.

Zastanawialiśmy się, co będzie z młodzieżą, dziećmi, osobami starszymi? Kto będzie kontynuował misję ewangelizacyjną, bo ludzie odczuwali głód Boga. Kto teraz będzie mówił do nas o nadziei, miłosierdziu Bożym, miłości bliźniego, przebaczeniu, łasce, pokoju? Kto nas poprowadzi? Jak będzie wyglądała katecheza rodzin? Wielu ludzi stawiało sobie tysiące pytań bez odpowiedzi.

W tym miejscu należy też podkreślić pracę, trud organizowania się i koordynowania działań przez Służebniczki Najświętszego Serca Jezusowego, razem z przełożoną s. Nurią. Ich praca była również niezwykle cenna. Zawsze podziwialiśmy łatwość, z jaką współpracowały z każdym, nawet najuboższym bratem, który okazał chęć do pracy misyjnej, by ewangelizować odległe części parafii.

Po śmierci Ojców

Ówcześni terroryści nadal zastraszali młodzież, która towarzyszyła ojcom Michałowi i Zbigniewowi na różnych polach działań. Terroryści grozili, że urządzą na młodych zasadzki, a innych młodych nasyłali na nas, by nas ostrzegali, abyśmy nie kontynuowali modlitw i liturgii. Ale my robiliśmy swoje! Przygotowywaliśmy innych do sakramentów. Wszyscy mieliśmy to samo postanowienie: by trwać, by się nie poddawać. Po jakimś czasie skontaktowaliśmy się z o. Stanisławem Olbrychtem OFMConv, który nas pocieszył, że nie powinniśmy się martwić i zapewnił, że niedługo przybędzie któryś zakonnik, aby sprawować sakramenty i Eucharystię.

Każdego dnia dawaliśmy sobie nawzajem siłę i odwagę. Jednocześnie dostrzegaliśmy ochronę z „góry”, pokój, tę tajemniczą siłę, by nie ustawać. Ku naszemu zdziwieniu, przed Bożym Narodzeniem o. Vincenty (Inhof) OFMConv., był już obecny na celebracji niektórych sakramentów. Ludzie prosili nas o prowadzenie modlitw wspólnotowych, dlatego przed ich rozpoczęciem po cichu prosiliśmy Męczenników wiary i miłości „pomóżcie nam uczestniczyć z wiarą, oddaniem i odwagą”. W ten sposób rozpoczęliśmy wspólnotową modlitwę, prosiliśmy o błogosławieństwo dla rodzin, opiekę nad dziećmi. Również z pomocą Matki Najświętszej Maryi Panny uczęszczaliśmy do różnych domów na modlitwę. Było wiele rodzin, które przychodziły prosić nas o modlitwę za chorych, a my czuliśmy bliskość ojców Miguela (Michała) i Zbigniewa. Byli braćmi, bezwarunkowymi przyjaciółmi. Większość ufała, że wszystko dobrze się ułoży, stąd nasza determinacja w kontynuowaniu misji ewangelizacyjnej.

Obecnie, w oparciu o nauczanie braci męczenników Miguela i Zbigniewa, jako dorośli podjęliśmy różne obowiązki w dziele ewangelizacji, pamiętając nauki oparte na Piśmie Świętym, które nasi bracia Miguel i Zbigniew przekazali nam na katechezie i podczas liturgii . Kochać Pana Boga z własnej woli, dziś i zawsze. Czujemy się zjednoczeni przelaną krwią, która jest przymierzem na wieki i świadectwem wierności Bogu. Obecnie w naszej parafii dostrzegamy niesamowity spokój i tajemniczą więź przyjaźni, którą zna tylko Bóg.

Eva Torres Valero

tłumaczył o. Bogdan Pławecki OFMConv